Strona:PL Čech - Pieśni niewolnika.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I że ta ziemia wszystkichby żywiła,
Gdyby nie przemoc brutalna i siła
Tych nikczemników, co się obcą pracą,
Wprzężoną w jarzmo, tuczą i bogacą.

Wszystkie niewoli niecnej upominki,
Kosztowne ramion i skroni zapinki
I sznury pereł Zajma odrzuciwszy,
Corano w czarne swe wpinała włosy
Klejnot nad złoto wspanialszy i żywszy:
Wonne storczyki, skrzące się od rosy,
Albo powojów egzotyczne kiście,
Z których lazurów śnieg prószył rzęsiście.
Pod takim żywym klejnotem przyrody
Wzrok jej z dnia na dzień nabierał pogody
I raz był smętny, jak bywa wzrok sarny,
Gdy wyjrzy łzawo zpoza kwiatów wiechy,
To znów dziecinnie wesół i figlarny.
Ale nad wszystkie spojrzeń jej uśmiechy
Piękniejszą była ta promienność twarzy,
Co, niby tajny płomień trybularzy,
Gorzała cicha w jej licach i skroni,
A takie blaski rozlewała po niej
I taką nad nią aureolą trwała
I tyle snuła wokół niej jasności,
Że się jej postać dorodna zdawała
Uosobieniem szczęścia i radości.

I oto zwolna, anim spostrzegł kiedy,
Poczęło jaśnieć i weseleć we mnie;
Piętno mej hańby otrockiej i biedy
Z brózd mego czoła zniknęło bezplemnie.