Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wicie własnemi rękoma braci, bez użycia najemnika. Wreszcie jest to właściwie lecznica braci, którzy pracują w mieście wśród przeróżnych chorób i sami w chorobę popadli.
— To bracia sami zbudowali to wszystko?
— Tak jest.
— Bardzo — bardzo liche jest to budowanie.
— Doprawdy?
— Mówię, jako specyalista... — uśmiechnął się Nienaski... — Jestem z zawodu budowniczym.
— Cóżby to była za łaska!... — westchnął Tytus.
— A co?
— Gdyby pan zechciał bratu przewodnikowi poradzić. Bo właśnie teraz zakłada tutaj nowe warsztaty, chce wybudować całą nową połać izb. Ale miejsca równego już niema. Trzebaby wznosić na podmurowaniu i nad urwiskiem.
— Jestem do wszelkich usług!
Zakonnik powstał i z radosnym uśmiechem skłonił się.
Ryszard czuł oddawna wielką do niego sympatyę. Teraz za ten uśmiech jeszcze go bardziej polubił. Zawołał:
— Ach, wy klerykały! Wy, słudzy! Wy, żebracy! Żebrzą! I ten bajeczny funt cukru na raty!
— Mądry jest ten i zna naturę człowieczą, kto to ustanowił między braćmi!
— Żeby stać pode drzwiami bogacza i czekać na kilka kawałków cukru! Bodaj to!
— Kto umie patrzeć, dojrzy, gdzie istota rzeczy. Kto ma serce, poczuje w niem boleść na widok zakonnika, który w milczeniu stać będzie, jak wyrzut, jak rachunek sumienia, u jego drzwi.
— Nie poczuje żadnej boleści! Zdrowo się naśmieje po swoim zdrowym obiedzie!
— Niezmierzona jest moc dobrego poczynania. Przez dobre poczynanie zły świat staje się siedliskiem dobra.
— Raczejbyście krucyatę przeciwko zbrodniom świata podnieśli, bo widzę w was ducha sprawiedliwego i mężów boskiego męstwa!