Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zasypana, w której gdzieniegdzie rozgotowany teraz na dobre grzyb suszony pływał. Bractwo chlipało warzę z wielkim a wielkim apetytem. Świadczyło o nim zgodne prostackie ciapanie wargami. Z pustego kotła buchała ciepła para. Te i owe źrenice pożądliwie przenikały opar, badając, czyby się jeszcze drugiej półmiseczki nie dało wyłowić. Lecz kocioł był pusty. Ognisko pod nim przygasił brat-kucharz i bracia, pożegnawszy się nawzajem słowem bożem, szybko się rozeszli. Na placu został starzec-zwierzchnik, Tytus i Nienaski.
— Bracie Tytusie, to tam pokażesz Nikodemową celę. Przepraszamy za pościel, której, poprawdzie, wcale niema. Czem chata bogata... Jak to u zakonników... A przecie daj tam opończę do okrycia. Rzeczyby najlepiej zostawić przy kominie. Choć ogień zgaszony, to i tak wyschną do rana. No, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
— Na wieki wieków... — rzekł brat Tytus. — Prośbę mam...— westchnął natrętnie za odchodzącym.
Starszy zadarł głowę według swego zwyczaju i patrzał uważnie na petenta.
— Cóż tam powiesz? — spytał.
— Chciałem jutro zrana godzinę, a jeśli będzie łaska, to i dwie porozmawiać z gościem naszym.
Przewodnik zamyślił się. Jego zgrzybiała, siwą szczeciną obrzucona, przepotężna, iście lwia twarz, o wyrazistych oczach zwróciła się w stronę obudwu. Świdrował Ryszarda nawskróś oczyma. Potem przyparł Tytusa:
— Cóż cię tak znowu znagliło?
— Muszę się rozmówić.
— Znowu cię nosi?
— Lękam się, że mię poniesie, jeśli wszystkiego nie usłyszę i sam, własną mocą nie odeprę.
— Śmiesznyś ty wciąż dla mnie, stary dzieciuchu! Pana Jezusa może oburącz trzymać za stopy, a on rozmowę musi staczać z przechodnim panem. Ady gadaj-że, gadaj, — choć i trzy! — dorzucił z gniewnem podniesieniem głosu. Stukając głośno butem zdrowej nogi i waląc w ziemię drugą nogą przyprawną, żelazną,