Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakże pachniała owa kartoflanka... Zdawało się, że smak tylko dla kosztowania tego specyału istnieje, a kiszki tylko na taką zupę czekały od dawna. Ludzie w bezbarwnych habitach i sukiennych czepcach, przepasani postronkami, od których ku ziemi zwieszały się węzły różańców, gromadzili się w tej szopie, przychodząc, widać, od różnych ciężkich zajęć, bo jedni z nich byli ośnieżeni i okryci bryzgami błota, jak drwale, czy kopacze ziemi, — inni wracali jakby od młocki, czy wiania zboża, — jeszcze inni z narzędzami pracy, z heblami, ośnikami, świdrami, siekierami i piłami. Składali swe statki porządkiem wzdłuż ścian tej szopy i zasiadali na ławkach ruchomych w pobliżu ognia. Każdy z nich, wchodząc, pozdrawiał obecnych słowem bożem i zajmował swe miejsce. Wszyscy przelotnie spoglądali na Ryszarda, lecz bez natarczywej ciekawości, raczej w roztargnieniu i jakby przez pomyłkę. On przyglądał się im bardziej pilnie, niż oni jemu. Byli to ludzie najrozmaitsi: starzy i młodzi, o postawach dorodnych i pokracznych. Przeważali jednak jacyś szpetni, ordynarni, pospolici. Możnaby utrzymywać, że w przeważnej większości wyglądali, jak rataje, parobcy, czeladź niskiego rzędu, czasem, jak zdruzgotani apasze, wśród których tam i sam zaplątał się jakiś typ »z wyższa«. Twarze ospowate, czerwone jakby od wódki, obrzękłe, jakby od choroby, porysowane krostami i bliznami ukazywały się z za ognia, gdy nowi przybysze nadciągali ze dwora. Rozmowy wśród nich nie było. Pogwar niechętny, przerzucanie się najniezbędniejszem słowem z musu zastępowało rozmowę. Głód, znużenie i senność malowały się w tych parobczańskich figurach. Zebrani już byli, widocznie, wszyscy, gdy starzec-zwierzchnik, który był niedawno rozmawiał z Ryszardem, powrócił i znalazł się w rzędzie innych. Wówczas jeden z braci rozdał szybko gliniane miski i krótkie warzechy. Nie pominął i gościa. Wszyscy stali w półkole, gdy ktoś w tym tłumie wygłosił krótką modlitwę.
Nienaskiego ogarnęło przelotne wspomnienie kryminału, różnych pospólnych noclegów... Żeby ze siebie to otrząsnąć, zanurzył z kolei po innych warzechę w kocioł i wyłowił pełną miskę kartoflanki. Gonił za gąszczem i sięgał głęboko, czy czasem na jaki kąsek nie trafi. Lecz nic z tej nadziei! Była to w sumie przednia zupa, kaszą