Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niby tak wprost: »Ty Tytusie«... Jeżeli mi, Tytusie, będziesz mówił po imieniu, — Ryszardzie, — dobrze. Si non, — non!
— Nie mam na to prawa, ani pozwolenia.
— W takim razie stanie na dawnem: bracie Tytusie... A brat mi będzie mówił: »bracie Ryszardzie«...
Zakonnik nic nie odrzekł. Pokornie milczał. Ale to jego milczenie było raczej protestem, niż zezwoleniem. Ryszard chciał nanowo zabrać się do roboty. Ów Tytus wskazał mu oczyma bryłę okrągłą, zapewne przez lodowiec przed niezmiernością czasu w tem miejscu zostawioną. Z westchnieniem nadmienił, iż tę trzeba zepchnąć na drogę i łupać. Przystąpili do niej wraz i podsadzali się obadwaj. Ale głaz był olbrzymi i wrośnięty w ziemię. Dźwignęli go znowu ramionami i ruszyli z miejsca. Starzec sapał. Nienaski był tak blisko, że niemal słyszał, jak w tem mocnem ciele tętna biją. Czuł w przeczystem powietrzu odór jego potu. Znowu mętne wspomnienie z dzieciństwa wionęło niby prędki sen. Jakiś czas wiosenny, na wsi. Wieczór się zbliża. Łagodny, błękitnawy zmierzch nad nieskoszonemi łąkami. Kwiaty, trawy... Smolichy, złocienie, liliowe dzwonki, miodownik, mietlice... Szumią wody dwu żwawych rzeczułek, pędzących od pogródek i upustu czarnego młyna. Nieznany, krępy wieśniak, Józef Michta, kosi pierwszy w tych trawach. Śmieje się do »paniczka«, ostrząc błyszczącą kosę, czemsi mu grozi. Zmierzch coraz gęstszy. Zapach tamtejszy... Oto wziął Józwa paniczka na ręce, posadził na prawej, a w lewej niesie kosę błyszczącą. Tak ciemno, że ledwie to ostrze widać... — Jeszcze też paniczek nie był w chłopskiej garści — he? — powiada z udaną grozą.
Tensam to zalatuje odór potu i tasama znowu śmiesznie dziecinna miłość człowieka... Gdzieżeś to teraz, Józwa? Gdzieś ty, błękitny, woniejący, czarodziejski dzieciństwa wieczorze? Przewinęło się widzenie. Znikło.
Jeszcze raz podparłszy wantę ramionami, stoczyli ją na drogę. Tytus obtarł pot z czoła i twarzy szczerze po chłopsku, rękawem koszuli.
— Sambym jej nie był dał rady... — wyznał z upokorzeniem.
— Dźwignię trzeba mieć, drąg żelazny!