Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Młotem? — zaszemrał starzec między zdumieniem a radosnym uśmiechem. — Jużci on tam grzeje najtężej, to jest święta prawda, ale ja nie mam prawa młota odstąpić. Starsi mi nakazali robić, to muszę już ściśle, bez wyręki.
— Starsi? — uśmiechnął się Nienaski.
— Takie prawo!
— Jeżeli tylko o to idzie, to już ja winę i karę wezmę na siebie. Jestem warchoł i ze swego warcholskiego urzędu sprzeciwiam się wszelkiej starszyźnie. Powie się, żem bratu przemocą, z rąk młot wydarł, a to będzie szczera prawda, bo tak właśnie czynię!
To mówiąc, pochwycił w ręce stylisko i z dziwną rozkoszą zaczął walić z ramienia w głaz najbliższy. Wnet granitowa bulwa rozpadła się na kilka odszczepów. Stary pracownik patrzał z uśmiechem i mruczał:
— Przecie nie tak szparko, bo ramię stanie.
— Brat jest, z wymowy sądząc, Litwin chyba... — mówił Nienaski w chwili spoczynku.
Kamieniarz przestąpił z nogi na nogę i zasromał się niezgrabnie. Gdy mu ten wyręczyciel w pracy podawał rękę do uścisku, wyciągnął swoją nieśmiele i nieumiejętnie. Widać było, iż zupełnie już odwykł od tego towarzyskiego gestu.
— W klasztorze zapomina się, skąd tam kto... — rzekł cicho..
— Tu przecie las, nie klasztor. Ja się nazywam Ryszard Nienaski.
Wielki starzec jakoś śmiesznie przykucnął i kiwnął się, wymawiając swe światowe nazwisko:
— Na świecie niegdyś... nazwisko... Wolski. Ksiądz zawieszony w urzędzie, włóczęga... Tu mię odróżniają od innych imieniem Tytus.
— Bracie Tytusie...
— Zaszczytby to był dla mnie być bratem zakonnym w regule, ale nie jestem. Przepraszam, że sprostuję...
— Jakże mam mówić?
— Tytusie... — pouczył go starzec ze słodkim naciskiem.