Ukazywała się prawda trzecia. Już nikt nie wykupi przestworów ziemi ze skarbami węgla, którego starczy na pięćset lat dla zaspokojenia potrzeb całej Austryi. Już nikt nie podejmie i nie stworzy pierścienia pracy polskiej, świadomej i potężnej, mądrze zaczętej i planowo wykonanej na pokolenia, jak to czynią Anglicy i Niemcy. Cóż ma za prawo do mieszania się w te sprawy samotny niewolnik? To sprawa panów i ich własności.
Ukazywała się prawda inna, ów organ, który kulturę polską miał pchnąć w ciemne miliony chłopstwa... Gdyby i dziś znaleźć organ taki, z łona społeczeństwa dobyty, gdyby, jak ongi Żółkiewski, wyżebrać, wyściskać z kolan, jak dziś Osuchowski wymodlić i wyskamlać organ taki, to ktoś potężniejszy, niż zbiorowy entuzyazm, przeciwko niemu skonfederuje się z kim trzeba i przy obcej, zawsze chętnej pomocy wszystko zadusi.
Skąd wziąć te siły, żeby z ich pomocą przedsięwziąć najważniejszą z prac, tę, której konieczność tkwi, jak drzazga z oszczepu wroga w rozdartym boku, — walkę o człowieka nędzarza, o zasłonięcie prześladowanego, o podźwignięcie wdeptanych w ziemię przez buty bogaczów? Jaką siłą i mocą złączyć szlachetnych w ojczyźnie w wielki obóz defenzywy narodowej i ofenzywy społecznej? Tyle już było doświadczeń, tyle nędzarskiej krwi, łez, hańby, zdrady! Męczeństwo i szpiegostwo, przegrana i głos podłości, oszukańczy, udający, jakby nie wiedział, iż to jest walka o świętość, — przelatujący od krańca do krańca pisarstwa polskiego... Zapomnieć, że mkną nocami pociągi, wiozące lud z kraju do Oświęcimia, polską siłę, która daje się dobrowolnie Niemcom! Zapomnieć, że nocują w polach, czekając na łaskę przepustki na owe »Saxy«, na łaskę, która, — o, hańbo! — społecznym jest zyskiem polskiego narodu! Do pioruna z tem wszystkiem! Uciekać! Uchodzić dokądś, jaknajdalej!
Zatopić się, — ależ tak! — w marzenia, właśnie w marzeniach żyć, oddychać, widzieć i słyszeć! Do dyabła z tą cuchnącą rzeczywistością! Z tą mocną i wesołą siłą bajora! Być bohaterem i oddychać »bohaterszczyzną«! Paść duszę widokami bezgranicznymi! Dzień, dwa, trzy, cztery widzieć tylko świat swój, we-
Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/219
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.