Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skrzywienia pewnych ust zależnem się stało żelazne aż dotąd dążenie. Twarda rozkosz twórcy wydawać się poczęła grubą, zmysłową ułudą, odkąd cały zakres działania nie znalazł łaski w migotaniu pewnych oczu.
Nienaski myślał o tem wszystkiem, wałęsając się w ulicy, gdzie mieszkała panna Granowska. Od kilku dni jej nie widział. Przepadał od zgnębienia. Rozważał ten istny swój upadek, postrzegał znikczemnienie woli, ruinę dumy, klęskę siły ducha. Widział to wszystko, jak na dłoni. Mówił sobie w żywe oczy najbardziej gorzką prawdę i uprzytomniał rzeczywistość. I cóż? Gdyby spojrzała jeszcze tylko raz tak, jak wtedy! Gdyby się jeszcze raz taksamo uśmiechnęła!... Jeszcze tylko raz! Zamykał oczy i, jak kamień z wierzchołka góry zepchnięty, leciał w bezdenną przepaść rozkoszy. Rozdzierała go ostrość tęsknoty. Wytracała w nim życie nicość i pustka świata nagle zmarłego, — skostnienie ziemi, pozbawionej pulsu przez nieobecność tamtej osoby.
Mżył deszcz jesienny i ludzie skuleni pod parasolami biegli z pośpiechem. On nie miał dokąd iść... Włóczył się, jak półobłąkany. Dokądże miał podążyć, kiedy świat kończył się w tym zaułku? Nie było już stamtąd wyjścia. Ślepe były twory świata i martwe jego sprawy. Ćmiące wewnętrzne oczekiwanie, — nadaremne, świadomie bezcelowe, a wciąż wytryskujące marzenie, że wśród tych martwych murów ona się zjawi, że w tem rumowisku ukaże się jedyne światło i źródło żywota, jak dreszcz przeciągało się po ciele. Coś wewnątrz ssało, ni to owa żmija, o której lud mówi, że się około serca okręca. Powracał, patrzał zdaleka, naprzód przepowiadając sobie, że to jest głupstwo wierutne czekać tak bez żadnej nadziei. Już odchodził i wlókł się w dzikie i wrogie ulice, ażeby pod najbłahszym pozorem jeszcze raz wrócić... Z tamtego zaułka wiatr uderzał, nadchodził pewien wstrętny dryblas, w przeciwnym końcu ulicy należało spojrzeć na zegarek i powiedzieć pod swym własnym adresem grubiański aforyzm... Mury kamienicy, w której mieszkała panna Xenia, nabrały cech szczególnych: brama stała się jakąś śliczną melodyą, z dzieciństwa pamiętną, okna — były to wiersze Lenartowicza... »i napisał do niej liścik wielobarwnem piórkiem pawia,