Strona:Płomienie (Zbierzchowski).djvu/44

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Poznawszy pewną pannę z magazynu
    Musiał zapłacić jej piwo i Prater.
     
    Pływali łódką, strzelali do celu —
    Wszystkich rozrywek zliczyć nie potrafię.
    Ona jeździła ślicznie na żyrafie
    A on na świni w jakimś karuzelu.

    Lecz coraz częściej począł ziewać skrycie
    I z całodziennej gdy wracał gonitwy,
    Śniły się marsze, placówki i bitwy
    I obozowe pośród druhów życie.

    Więc wnet pokłócił się z swoją niewiastą
    Poznawszy, że jest straszną panteistką.
    A że mu nadto obrzydło już wszystko,
    To jasne, głupio rozbawione miasto,
     
    Ta wieczna sztuka mięsa i ogórek,
    Ten tłum po barach i kawiarniach liczny,
    Karuzel, teatr, tramwaj elektryczny,
    A nawet w pewnej ubikacyi sznurek,

    Bo się to wszystko powtarzało w kółku
    I wielkiej chwili przeczyło niegodnie —
    Skrócił swój urlop o cztery tygodnie
    I po dniach siedmiu powrócił do pułku.