Strona:Ozimina.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i otrzepywał impetycznie płonące jeszcze popioły na swoich i cudzych kolanach.
— Bój się pan Boga!
— Panowie! — panowie? — piszczał cienko i wymachiwał rękami jakiś frasobliwie niespokojny osobnik. — Toż dyskusya się rozprasza! Proszę o głos w sprawie formalnej.
I zwracając się do korespondenta niemieckiego:
— Nie mamy wyrobienia parlamentarnego.
Allerdings. Ja. Leider.
Te twarde z berlińska odbębnione słowa stropiły zupełnie nieświadomie wielomówny temperament zebrania. Nastała cisza.
— To — to! — podrzuciła się z basowym pomrukiem otyła osoba o rozlanych szeroko na kanapie brutalnie tłustych udach. — Muzea!... A tam jeszcze: i sztuki piękne!... W porę ktoś skoczył w arktyczne aż regiony. To są, panie, arktyczne regiony na dziś: te wasze muzea i sztuki piękne. I równo mi z tymi sztandarami na biegunach. Śmiech i wstyd! Ot, zrób który expedycyę na powiat: popatrz, powąchaj! Sprawa krajowa ma być powszechną... Chyba! Nie?... Ot, któryś z sąsiadów już dobrze mówił: »a to drogi! a to szosy! — a to spławy! — a to melioracye! — a to kredyt rolny!
Wyliczając to wszystko trzymał sztywno do góry palec wskazujący, a raczej kusy pierst z ciężkim sygnetem herbowym. — Ot, wam dobro publiczne! Jest nad czem głowy suszyć i debaty wszczynać. — A tamto? — zamyślił się i, opuszczając powoli wyroczny palec, koń-