Strona:Ozimina.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to oni nikogo nie słuchają: powiadają, że to grzech, by człowiek człowiekowi bydlęciem był. Na miejscu nie radzi siedzą: »ischody« czynią. A te po wsiach naszych gawędy, że na wojnę idzie, ruszyły ich znowu w świat. Im wojna grzech największy: Antychrysta rzecz. Tyle i między nimi usłyszysz: o grzechu i Antychryście — w koło. Zresztą łebscy u nich bywają starce, a wszyscy oni dobry i sprawiedliwie żyjący naród«.
Profesor nie wytrzymał i zagadnął któregoś ze starców. Ten przystanął poważnie i jął mówić z namaszczalnym spokojem: »Wierzymy owo i wyznajemy, iż jest jeden Pan nasz, Jezus Chrystus, syn Boży. Bóg jest człowiek!« — mówił z naciskiem i ręki podniesieniem...
Przerwała im wnet jakaś baba histeryczna, znów brzemienna, czy też wzdęta tylko kartoflanym brzuchem na ciele chudem jak kościec. Owinięta w chustę doskoczyła do nich z ulicy i, słuchając czujnie, wdychała słowa gorączkowemi usty. I nuż zawodzić niezrozumiale dla chłopów onych:
— Ludzie wy moi! Męża mi wzięni na oną wojnę. Sześcioro mam: powyzdychamy jak te myszy po cudzych kątach. Ludzie wy moi, gdzie zmiłowanie jest?! Prawdaż to, co powiadają, że światu na koniec... Prawdaż to, że zmiłowanie będzie. I koniec wszystkiemu!
I jęła targać się koło kiecki.
— Ostatni grosz z siebie wydrę.
Olbrzymy tymczasem, opanowawszy ruch uliczny, szły teraz mocnym krokiem, ryże brody wystawiały się w uroczystem skupieniu. Szła ta chmara ciżby obcej z swem