Strona:Ozimina.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poranka w piersi zdławione. Oczy profesora błąkały się mimowoli po monotonnych szeregach okien przeciwległych. »Oto, — myślał, — jakiem powietrzem oddychają po wszystkich tych wnętrzach, w których dławi się duch powszechności, wtłoczony w ramy za ciasne«.
I zadumał się nad tem, czy każdy nieukrócony zasób sił dawnych, na wspak temu życiu w tych wnętrzach rodzony, nie musi siłą konieczności pójść na zatracenie po etapach dalekich? Czy każda rzetelniejsza wrażliwość, po kątach rodzinnych pamiątek pajęczyną przeszłości omotana, nie uwiędnie tu w młodym smętku dla życia i nie dojrzeje na cichą ofiarę? Czy każda namiętność, w atmosferze zastoju do ambitnego czynu nie ponoszona, nie gorzeje tu bez płomienia i nie tli się dymnie wraz z duszą młodą? Czy pospolite tu marzycielstwo kobiet i mężczyzn nie wypełni się nazbyt rychło mętem zgnuśniałego naokół życia? Czy, rzadkiej tu w istocie, bujności natury kobiecej w atmosferze takich uczuć i namiętności nie grozi zwichrzenie bezsterowym zasobem sił emocyonalnych? Czy... I tak bez końca!
A nadewszystko: czy nie są to tych wnętrzy ofiary konieczne? i czy nie zwą się one tego życia — młodością?
Zagadnął go wreszcie Komierowski, zapatrzonego w tak surowem skupieniu w te głuche szeregi okien naprzeciw.
— Ach, panie! — odparł. Zajrzałem oto dziś do jednego z wnętrzy takich — i znam je wszystkie już! Wychodzę pijany smutkiem aż do nienawiści życia. To uczucie musi być wam dobrze znane, hę? — spojrzał na niego z podełba. — Aż do nienawiści samego siebie, gdy energia bez