Strona:Ozimina.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jącym grymasem niesmaku. — I daruj mi. Mnie chłodu było trzeba życie całe i zapominania w sobie...
— Czego?
— Ciała, Nino. Cicho! Nie męcz... Powiem ci za to, — mówiła, opanowując drżenie głosu, — że tamtego wieczora, gdy wszyscy głowy potracili, a Lena spazmów dostała — gdy on już stygł, ja zmywałam mu z twarzy tę krew, która, — och tak długo jeszcze, tak ciągle! — spływała mu wązkiemi strugami z ust i nosa, — och, i z oczu nawet.
— Matko Boska!
A po długiem zadyszeniu się ich obu:
— Tu jest strasznie dobrze, Nino, w tej ciszy kościelnej przed książkami, w tej godności i spokoju po życiu, jakie było.



Przycichły obie; wśród labiryntów grobnicy surowej w perłowem świetle ranka — snujące się, żywe, zbożnie zamilkłe.
Wanda zatrzymała się, wskazując na szereg książek.
— Ach! — drgnęła wraz druga całcm ciałem. — I on tu?!
Cicho zniosły to do okna.
Wanda długo nie odzywała się, przerzucając karty dłonią drżącą. Oczy drugiej zabłąkały się w tem oczekiwa-