Strona:Ozimina.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I starała się słuchać uważnie.
— ...w tej walce o swoje prawa do szczęścia...
— Ach? — odezwała się tonem rozczarowania. O takiej pan walce mówił?!
— O jakiejżeby?... W tej walce pogoda jest połową powodzenia wśród ludzi, pewność siebie, odwaga w siągnięciu po swoje znaczenie i stanowisko czyni resztę. Wiedzą i kobiety o tem.
— Ach, taka odwaga?!... A mężczyźni?
— Na inną tu nie miejsce i nie pora. A mężczyźni walczyć tu są zmuszeni bodajże tą bronią, co i kobiety: życie jest tu za niemrawe w smęcie swoim, za bezkształtne w niedołęstwie, za nieoporne na wszystko, żeby je trzeba, lub można było zwyciężać: ono się daje tylko uwodzić.
Lecz jej czujnej teraz i upartej uwadze przypominały się natychmiast słowa Leny o tej niezmarnowanej nauce giętkości, jaką tu kobietom daje życie ich mężczyzn.
— Czyż zawsze trzeba być giętkim? — odęła się wzgardliwie.
I tem podbiła mu jakby myśli w bezwzględność, zacięły się wargi.
— Przed słabymi i smutnymi — nie! I o tem wiedzą kobiety. Dla siebie możnaby wobec takich być tylko niedbałym i normalnie miałoby się dostateczną, kobiecą, satysfakcyę w okazaniu im tego. Ale w obronie życia samego należy być dla nich nieubłaganie twardym! I dzieje się to samo przez się u każdego, kto ma w sobie rzetelne instynkty życia. Gdy wracam, naprzykład, z Europy, z Berlina, czuję poprostu, jak mi po drodze, w wagonie kolejowym twarz