Strona:Ozimina.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nicę swych jasnowidzeń przemilczeli, jak to druidzi czynić zwykli?
I czy przemilczeli całkowicie?
Czemże jest tych wierzeń mickiewiczowska Vulgata: potrzeba ofiary z najlepszych dla odkupienia ducha w innych, — potrzeba Legionu? — Czem tej religii ezoteryzm: rozwoju konieczność w śmierciach nieustannych, a ekstatycznemu oku widnych, niby ruch aniołów na jakubowej drabinie w przeradzaniach się ducha w coraz to wyższe formy? Czem wobec zatrwożeń nad przyszłością, groźba tej metampsychozy: cofnięcia, pognębienia w niże życia najgłębsze każdej formy, która w czasów niepowstrzymanym obrocie nowego ducha z siebie nie wysili?...
Wóz życia ugrzązł w piachach, a duszom karm w istocie wciąż tenże: z przed wieka! I jedno wciąż źródło sił idealnych, które ma ich w aniołów zamieniać, — w aniołów ruchu i ofiary. Bo pod tą błahą i nikczemną powierzchnią życia ten nurt żyje po duszach lepszych. W sentymentalnej wrażliwości wyobraźni egzaltowanych pokutują wciąż jeszcze wszystkie upiory i widma romantyzmu, a ponad tym sabatem chęci niższych — wciąż jeszcze ów ton najwyższy owych czasów: potrzeba ofiary z najlepszych dla odkupienia ducha w innych«.
»Ową świątynię Carnac’u stawiała rasa o takiej sile wiary, że na lat tysiące przedtem przypowieść Chrystusową wypowiadała ramionami czynu: przenosiła najdosłowniej góry granitowe w szczere pola, ustawiając je nawą pięciokrotną w utęsknionym kierunku wschodzącego słońca, aby tą drogą rok rocznie wstępujący życia i pogody Bóg spo-