Strona:Ozimina.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

narodu, ona tylko odrzec im potrafi »czyj to ich porwał wichr i czyje ramię...«
Lecz gdy w tem zadumaniu swem bibliotecznem, sumujący mimowoli książek fata i dzieje, stanął tak oto w progu dni dzisiejszych, wziął niespodzianie w duszę krzyżowanie się myśli spornych:
»Jestże to naprawdę błogosławieństwem dla narodu, że najwyższy ton jego twórczości i ostatnie wobec świata czyny dokonały się czasu trafem przez ducha romantyzmu i mistyki? Czy nie kieruje to najlepszych wciąż jeszcze ku przeszłości, czyniąc z nich prędzej czy później puhaczy po ruinach, odwracających na pół ślepe oczy odrazy od życia, każdemu dniu dzisiejszemu nienawistnie? Czy nie sprawia to, że właśnie najlepsi nie są zdolni do zachwycenia w piersi tchu rzeczywistości i rozgrzania w nim serca w tempo dzielne? Czy to, co było w najlepszych czasu swego, gdy ziemia własna z pod nóg im się usuwała, wybiegiem w gwiazdy: dla wywyższenia sił w ludziach, — czy to wszystko, nie rozsiawszy się koleją wieku całego w pospolitość, nie stało się w obliczu znieruchomiałego życia mimowolnym rozsadnikiem omamów, obłudy przed sobą — zastoju? Kostniałoż tak Bizancyum: dusz karmem przez wieki, pod klątwą — niezmiennie jednym. Oblicze najłaskawszego Boga stawało się w surowości swojej coraz to okrutniejsze i coraz to mniej mające wspólnego z życiem ludzi«.
»Czyżby druidzi nasi — nawracało w zadumie, uświadomili sobie coś więcej ponadto, co przekazali i tę tajem-