Strona:Ozimina.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I wtulała się znów cała w te ramiona, podsuwając powieki trwogą rozdygotane na oślepienie pocałunków.
Senże to był, — myślała — czy omdlenie nieprzytomne?...
Ocknięta ujrzy nad sobą przestrach sam: w tych oczach jego krągłych, w ust rozchyleniu suchem i rąk palących dotykaniu jej czoła i twarzy. Wtedy dopiero i serce ocknięte załopotało w piersiach, jak ptak o pręty klatki bijący. A usta, całe szlochu wielkiego pełne i oniemieniem nad tem, co się stało, rozdygotane, szukały omackiem, gwałtownie, w ramion rozpaczliwym oplocie — ust jego, które teraz oto uchylały się już precz.
— Po coś cucił?... Po co?...