Strona:Ozimina.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razem z powrotem na kanapę i uwisła mu na szyi, głową na piersiach jego wsparta.
Łopotało się serce przerażeniem coraz to większem tego słowa jednego:
»Jutro!«. ..
Jawiły się za niem jakby w pożarnych płomieni łopocie te obrazy wojny, zrodzone w młodej wyobraźni nie wiadomo gdzie i kiedy.
I na nic już nie bacząca, na wszystko inne oślepła i głucha w tej chwili, przy zamkniętych powiekach pełzała prawie rękami po piersiach jego ku szyi, oplotła ją chwytem tonącej i, odpowiadając jękiem nieomal radosnym na jego ramion zagarnienie mocne, trafiła wargami na wargi.
Z płaczem pomieszał się śmiechu podryw krótki, w szepcie ust całujących zagubiony i jak płacz bezradny.
A potem już tylko czucie czyjegoś spojrzenia na sobie — na tych piersiach, które pod jego dłonią, przy tem chyleniu się na wznak, z sukien dekoltu same się wyrzuciły dyszące.
— Patrzy! — sprężyła się cała.
»Kto?« — pytał niemo tuż po nad nią żar oczu wilgotny, potem tych białek błyskanie, gdy się te oczy zezem obzierały po kątach pokoju.
Wyplątawszy z trudem ramię z jego uścisku, wyrzuciła je w tył, poza siebie w kierunku czarnej kukły, stojącej tam w kącie z swą tacą mosiężną w łapach wielkich.
On!