Strona:Ozimina.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla Niny wieść spadła pod koniec wieczerzy. »Wojna! — zapalił się w tej głowie świat cały jakby w czerwonych płacht ognia wichrowym łopocie. I oto w zachłyśnięciu nagłem ten w piersiach wstrzymywany spazm wyrwał się płaczem gdzieś w kącie odludnym: »Bolek! — Bolek!«.
On powstał był od stołu w automatycznem sprężeniu. I wykroczył sztywno z pokoju, mijając gwar ludzki błędnemi oczami. Miał to ponure wrażenie, że przed chwilą stało się coś, co pozbawiło go nagle wspólności wszelkiej z tymi tu ludźmi. Niedawno równy tu jeszcze wszystkim, uczuł się nagle tak mizernym, że w samego wstępowała ta korność tępa. Rad był, że prócz dziewczyn nikt prawie jego rozmowy z pułkownikiem w tym nagłym rozgardyaszu przy stole nie zauważył; prosił je też, aby nikomu o tem nie mówiły, zwłaszcza gospodarzom. Każde spojrzenie współczujące pognębiało go jeszcze bardziej, wpędzając myśli w jakieś uparte błąkanie się koło ciała własnego. Widział się gołym, stojącym pod miarą: po kolanach biła go jakaś pochwa dla ich sprężenia, czyjeś ramiona mierzyły mu objętość piersi, czyjeś palce liczyły zęby w ustach. Nagiego pchnięto gdzieś między urzędniki nad księgami. Kazano wreszcie wyjść; zmylił drogę jak pies oszołomiony, sam tu goły pośród tylu czynnych i surowych ludzi. Ktoś zniecierpliwiony popychał go do wyjścia uderzeniem pochwy po nagich pośladkach. Na marmurowej posadzce pałacowego korytarza porzucił był gdzieś pod cokułem jakiegoś posągu garść przyodziewku swego. I tu skórą rozdygotany, — podrywający stopy ziębnące na mar-