Strona:Ozimina.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to wyjście hałaśliwe. Zaniepokoił się niem tylko gospodarz i, odrzuciwszy się na poręcz krzesła, szarpał dłonią bak jeden w oczekiwaniu na powrót służącego. Jakoż człowiek zaufania, nie wiadomo którędy wróciwszy, znalazł się wraz nad jego głową.
Starzec, który przy głuchocie swojej w towarzystwie był jakby nieobecny, obserwował uważnie tę całą scenę. A gdy baron szybkim teraz krokiem podszedł do żony i szeptał pochylony, gdy coś nagłego przemknęło się po twarzy wnuki, stary wpił się w nich szklistemi oczami; wreszcie wczepił się w jej rękaw i z niecierpliwością dziecka począł ją targać ku sobie.
— Wojna japońska?!... — bełkotał.
A wnuka, złożywszy swe blade dłonie w tubę, huknęła dziadowi w ucho:
— Wszczęta!
— Aa...?! — wrzasło chryple w gardle starca. I rozdziabiły się zdumieniem szczęki bezzębne. A oddech zaparł się na chwilę. — Aa!... — chwycił go wreszcie z powrotem. I zapadła mu się twarz, zwarła w dziób niedomknięty. Głowa na wyschłej szyi kolebać się poczęła nad piersią.
Zmieszał się nagle gwar ludzki i przycichł w zapatrzeniu niemądrem. A gdy wszedł pułkownik, blady jak ta koperta, którą trzymał w dłoni, te wszystkie oczy zdziwione zwróciły się w jego stronę. On otwierał już było usta w odpowiedzi na te nieme pytania, lecz słowo polskie nie chciało się w tej chwili przecisnąć przez nie: »za eleganckie«, za wykrętne, za »śliczne« wydało mu się jak na