Strona:Ozimina.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, i co było dalej?
— Tu usiadł. A tam na sali grano właśnie kwartet jakiś jemu na rozmarzenie, więc mu się głowa tak oto w tył pochyliła w zasłuchaniu, otwierały się oczy. Tak. A z salonu wymknęła się tymczasem piękna pani i przy siadła się do niego marząca.
Tym razem wstrząsnęła się całem ciałem i poczęła przysłaniać sobie naprzemian oczy i uszy. Im dłużej myślała, tem większego impetu nabierała wyobraźnia. »Nie! nie! — krzyczała coraz gwałtowniej. — Niech pan nie mówi!« A do zadyszanej piersi przyciskając obie dłonie, pytała wnet tłumionym szeptem przerażenia:
— I co było dalej?
Ale on kończył już niechętnie.
— Piękna pani poczuła rychło, przy kim siadła. I pierwszem jej uczuciem był pewno wstręt, drugiem strach, trzeciem groza, że z człowiekiem, z nami, tak łatwo stać się to może. I wtedy zapewnie zemdlała. Po ocuceniu się, oczywiście, rozpaczała. Gdy zaś w samotności o rozpaczaniu zapomnieć musiała, wtedy zjawił się może nawet i żal. Dziś gdy samej siebie zapyta, czy go aby jeszcze pamięta, odpowiada sobie bez wątpienia: »o, tak.« — Ale pani, panno Nino, wcale już mnie nie słucha?
Ocknęła się z zadumy podrzutem ciemnej grzywy zuchowato odgarniętej z czoła. I wtedy dopiero ujrzał te skośne oczy po raz pierwszy otwarte: ich źrenice małe jak grochy: złoto-czarne złe, niespokojne oczy.
— Dla niej?! — krzyknęła. — Dla niej?!... Oo!