Strona:Ozimina.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odpowiedź rozprysła mu się w śmiechu. »Pewnie« i »może« — powtórzył.
— A ja wiem o tym panu Tańskim. A co!
— Już?
O, kobiety wszystko o sobie wiedzą! Ja mu się tam dobrze przypatrzyłam.
— Wcześnie! — mruknął. — Ile też panna Nina ma lat?
Pokazała mu czubek języka w lustrze.
— No, o pani domu, — drażnił dalej, — pani Lena? Ta jest naprawdę piękna.
Panna Nina stała się uważającą; źrenice pod zmrużonemi powiekami spłynęły na boki. »Och, te palce pod pięściami!« zauważył mimochodem.
— Panie, co to było z nią i z tym poetą? — zadygotała cała z nagłej ciekawości.
— Z Woydą? Nie wiadomo. Dwa lata temu na takiem jak dziś zebraniu przyszedł tu oto, do tego pokoju, chodził długo po tym miękkim jak śnieg dywanie i dziwił się pewno, czemu śnieg jest tak purpurowo czerwony, jakby krwią nasiąkły. Nalał sobie wody — ot z tego dzbana, który trzyma ta wielka kukła murzyna, — nalał wody, połknął coś, wyjętego z kieszeni od kamizelki, popił i siadł tu... w tym oto kącie... Tak usiadł.
— Niech pan przestanie! — krzyknęła nagle i przysłoniła oburącz oczy. — Fe, i ten dywan! — kaprysiła pod grą wyobraźni, podgarniając czemprędzej suknię. A gdy uległ temu wezwaniu i zaniechał opowiadania: