Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wrażenia po dziesięciu latach niebytności. Tymczasem zamiast rozrzewnienia, czuła się podrażniona, ani jednej przyjaznej twarzy! Miasto rodzinne było dla niej równie obca, jak pierwsze lepsze w całym świecie. Spotykała wprawdzie znajomych... ot i ten jegomość, co idzie naprzeciw niej, wysoki, otyły, z miną dygnitarza... znała go młodszym, trochę szczuplejszym, ale również nadętym. Przechodząc, Spojrzał jej w twarz, obejrzał się przez ramię na zgrabną figurę, ziewnął i poszedł dalej. Nie poznał! Postarzała? Ej, nie. Znikła z oczu i z pamięci. Żeby nawet zatrzymawszy go, przypomniała się znajomości, patrzyłby w jej oczy zdumiony, a tymczasem w starych wspomnieniach szukałby znanego sobie nazwiska.
— Ach, to pani, no proszę... hm, hm, bardzo mi przyjemnie, anim się spodziewał itd. powiedzieliby sobie wzajemnie i rozeszli się każde w swoją stronę. Wróciwszy do domu pan powiedziałby żonie:
— Wiesz, spotkałem tę... jak jej tam! córkę tego... pamiętasz?... był niegdyś prezesem w towarzystwie asekuracyjnem.
— A więc cóż?
— A nic, nieszpetna jeszcze! wspomnienie i znajomość skończona. Spotkała kilka znajomych kobiet; zmężniały, postarzały, na każdej twarzy dobrobyt i zadowolenie z siebie, strojne chodzą z mężami, albo z dziećmi. Szczęśliwe. Odwracała głowę, nie chciała być poznaną, żeby spotkała jaką biedną, samotną, zastarzałą cierpieniem, rzuciłaby się na szyję po dawniejszemu, wówczas może część rdzy osiadłej na sercu zmyłaby się gorącą łzą współczucia!
Domek oddzielony od ulicy żelaznemi sztachetami wyglądał jak w wianku: krzewy podstrzyżone starannie otaczały go ze wszech stron, ponad dachem widniały lipy i klony; misternie powykrajane kląby mieniły się przeróżnem kwieciem, od bramy do eleganckiego ganeczku o czterech kolumnach prowadziła szeroka użwirowana droga; wśród