Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uszedłszy, przed słupem latarni stanął i wrzeszczeć zaczął:
— Mamo! dajcie pieniędzy!
Blade światło latarni padało mu na głowę, okrytą gęstwiną czarnych, rozczochranych włosów i na twarz ze ściągłemi, ładnemi rysy, oszpeconemi w tej chwili ciemnemi rumieńcami i błędnem migotaniem oczu. Przez całe pięć minut rozmawiał ze słupem latarni.
— Niech mama odda moje pieniądze — bełkotał.
Potem z wielkiem uniesieniem krzyknął:
— Pieniądze oddaj!... czy słyszysz?
I znów coś niezrozumiałego mruczał, z takiemi ruchami i giestami, jakby usiłował słup latarniowy o czemś przekonać i ku czemuś skłonić. Nagle rozwidniło się mu trochę w głowie. Poznał omyłkę swoję, splunął, zaklął i poszedł dalej. Z zaułka skręcił na dość szeroką, widniejszą nieco ulicę i szedł samym jej środkiem, w mroku, rozwidnianym zrzadka rozstawionemi latarniami. Wlókł się raczej niż szedł, bo nogi pod nim chwiały się i zataczały, a jednak postawa i giesty jego wyobrażały nieograniczoną pewność siebie. Przechodniów w tej porze na ulicy prawie nie było; czasem jednak przemknął po chodniku niewyraźny i śpieszący cień ludzkiej