Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja już kosztów na to żałować nie myślę — odpowiedział burmistrz — gotów jestem, gdyby mi zabrakło, zastawić się i sfantować, byle tego dopiąć; boć to warto, byleby drugi raz w życiu być młodym. Ale jakież to mogą być koszta, mój mistrzu? — podchwycił prędko, skrobiąc się po łysinie.
— Znaczne dosyć — rzekł Twardowski — potrzeba na to ziół rzadkich i drogich, maści zamorskich, potrzeba długich przygotowań; nim się wszystko przysposobi i pościąga z różnych stron, rok może upłynąć.
— Rok! — zawołał pan Słomka — tak długo!
— Przecież warto na to poczekać — rzekł Twardowski.
— Zapewne — szeptał pod nosem burmistrz — ale jeśli ja umrę, nim się to zrobi?
— Potrzeba też — mówił dalej mistrz — jednego zaufanego pomocnika. Tego ja znajdę w moim słudze. Waszmość ułóż swoje interesa i wybieraj się jakby w długą podróż. Znajdziemy tymczasem dom jaki wygodny, na ustroniu, spokojny, gdzie nam nikt nie przeszkodzi. Waszmość, jeśli cenisz swoje życie, powinieneś milczeć jak kamień i nikomu o tem wcale nie wspominać.
— Będę milczał jak grób — rzekł burmistrz z ukłonem. — Co się tyczy podróży, udam, że pojadę za skórami do Wilna, co też nieraz już czyniłem. Dom najmiemy za miastem, ja go sam najlepiej wynajdę, a ten worek — rzekł, kładąc