Przejdź do zawartości

Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

NAJJAŚNIEJSZA WIZYTA



Przyjeżdża do mnie gość nie byle jaki,
Ktoś najjaśniejszy, ktoś czekany długo,
Więc przystroiłem z moim wiernym sługą
Wrota mej chaty w czeremchy i maki.

Dom wymieciony od czystości skrzy się.
Puszysty dywan na progu przed sienią.
Na białym stole cudnie się czerwienią
Słodkie truskawki na srebrzystej misie.

Przez okna wpada ogrodowy zapach
I toń błękitu wciska się niebieska.
Przez tydzień mego tresowałem pieska,
Ażeby służył gościowi na łapach.

Pająka, który drzwi werandy osnuł,
Kazałem przenieść na łopianu zielę
I zamówiłem u świerszczy kapelę,
Aby gościowi przygrywała do snu.

I w towarzystwie mego pieska kruczka
Czekamy obaj w gorączce jednakiej —
Przyjeżdża do nas gość nie byle jaki,
Moja maleńka, ukochana wnuczka.