Przejdź do zawartości

Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   146   —

Była już godzina dziewiąta wieczorem, należało mi pociągnąć ku domowi. Przed odejściem jednak spojrzałem raz jeszcze na zebranych. Byli to przedstawiciele gminu, w całem znaczeniu tego słowa. Żony rybaków, majtkowie okrętowi, tragarze, rzemieślnicy... Bieda malowała się na ich odzieniu, skrucha na twarzach, a w oczach wszystkich? w oczach przebijało się zadowolenie z przepędzenia w sposób wskazany przez Pana, dnia Pańskiego. Mój Boże, pomyślałem sobie odchodząc, jakąż dobroczynną potęgą jest religja, jeśli zdolną jest ona choć raz na tydzień wlać ukojenie i balsam w te biedne i chore dusze, w które świat możnych i potężnych, wlewa co dzień gorycz ciężkiej walki o byt, i truciznę gorzkiej nędzy i poniewierki!...
Za chwilę stałem przed pomnikiem Waltera-Scotta na Princess-street i... przysłuchiwałem się nowemu ulicznemu kazaniu. Tak jest, właśnie rozmyślałem nad tem, przechodząc przez most łączący stare miasto z nowem, że pobożność gnieździ się chętniej w ubogich dzielnicach miast wielkich, niż tam, gdzie mieszka zamożna ludność, gdy około pomnika wielkiego romantyka Szkocyi, spostrzegłem wielką gromadę ludzi. Podchodzę ku niej, i spotykam się z tem samem zupełnie co na ulicy Canongate. Było to zupełnie to samo, ale jakżeż różne od tego co