Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   4   —

(ten już na szczęście, niepodzielnie tu włada), dostrzegamy milczący sygnał, pękają okrętowe liny, z piekielnym pośpiechem pomost ściągniętym zostaje na ląd, kłęby ciemnego dymu wyzywająco buchają w górę, pod nogami uczuwamy bujanie, jak na huśtawce, — statek rusza.
Rusza zrazu powolniej, potem prędzej, próbuje naprzód, jak dziecko uczące się chodzić, sił swoich, trzymając się skraju ziemi, zarysowującej się w coraz mniej widocznych konturach, nareszcie ląd nie dotrzymuje mu towarzystwa, poza mgłą i pianą fal wodnych szarzeje i chowa się w cieniu, — jesteśmy na pełnem morzu.
Stoję na pokładzie i rzucam wzrok w stronę Vlissingen. Co za widok, co za wspomnienia! Przedemną wdali widnieją wieżyce miasta, które w dziejach niepodległości swego kraju, odegrało niemal że pierwszorzędną rolę, którego port i doki zaliczane były czas długi do najlepszych na północy Europy. Tak jest. Kiedy kajdany Hiszpanów, zbyt głęboko wrzynały się w ciała Holendrów, kiedy srogie kohorty Filipa II zbyt wiele wyrządzały krzywdy spokojnym mieszkańcom „niskiego kraju“, wtedy Vlissingen, jedno z pierwszych porwało się do broni, wyzwało zuchwale do walki straszną potęgę pierwszego naówczas mocarza świata i nie spoczęło, aż ta potęga skruszona rozsypała się