Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ginalne, boso, z postronkiem na szyi, chciał iść, jak nowy apostoł przez świat i głosić ewangelię cudzołożnikom i nierządnicom, zalecać czystość występnym. Przedtem jednak postanowił otrzymać przebaczenie matki, zacnego proboszcza Sortais, wikaryusza generalnego, prałata i wogóle wszystkich, których prześladował. Roił, że po długiej wędrówce, po drodze usianej cierniami, po żarliwych, długich modłach u stóp każdego napotkanego krzyża i kapliczki, wstąpi niby do przybytku światłości do klasztoru Trapistów, chodził będzie zamodlony długimi, cichymi kurytarzami, odda się pracy na roli, sypiał będzie krótko na gołych deskach snem przerywanym długiemi modłami. Zwidywały mu się małe, bezdrzewne cmentarzyki z białymi krzyżami zbliżonymi bratersko do siecie wzajem, wielki staw pokryty szumiącą trzciną, gdzie za lat chłopięcych łowił kiełbie, co to mają brody niby mnichy... Wspomnienia te, zwidywania, zamysły płynące przez duszę łagodną falą, rozczuliły go. Uległ wzruszeniu i przyszło mu na myśl, że niema na świecie człowieka równie jak on nieszczęśliwego. Rozpaczał nadewszystko, że jest opuszczony, oddany na łup bólu i cierpienia. Zapragnął mieć kogoś przy sobie, naprzykład św. Franciszka z Asyżu, kogoś coby mu szeptał czule, głosem świętego słodkie, cudowne, pocieszające słowa, które otwierają bramy raju. Przypomniał sobie biskupa i wydał mu się czemś w rodzaju