Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co za ohyda jest we mnie? Cóż bydo w mleku, którem mię karmiła matka?
Chwycił się za gardło i jęczał:
— Nigdyż więc nie zapanuję nad tobą szalona, zbrodnicza głowo?
Począł bić się w piersi, walił, aż tętniło.
— Nie zamilknieszże więc nigdy podłe serce, kupo błota, śmietniku odpadków?
Przypomniał sobie zgubiony obojczyk.
— Ha i ten jeszcze obojczyk... nędzniku! Ktoś jutro go znajdzie i powie: Tu się tarzał w błocie jak zwierz! Ha, tem lepiej, niech mówi, niech biegnie przez ulice miasta i krzyczy: Tu się tarzał w błocie jak sprośny zwierz! Przynajmniej hańba będzie zupełna i będą mogli mnie wypędzić kijami, jak psa.
Ogarnęła go taka rozpacz i obrzydzenie do życia minionego i taki lęk przed przyszłem, że otwarł drzwi i przechylił się przez poręcz balkonu mierząc wzrokiem przepaść pod nim leżącą.
— Nie — wyjęknął cofając się... Przecież może jest Bóg!...
I mimo wzruszenia nie mógł powstrzymać się od uśmiechu na myśl samobójstwa księdza. Wydało mu się to dziwne i śmieszne. Uspokoiło to trochę jego nerwy, odetchnął i dał się unieść innym myślom. Płynęły pospiesznie doganiając się, łącząc... Ksiądz Juliusz postanawiał twardą pokutę, skruchę, żal, dalekie pielgrzymki cudaczne i ory-