Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

by mnie kochać? Jestem stary, smutny... nie umiem dać dobrego słowa tym co mnie otaczają! Czuję, że zawadzam wszystkim, że ziąb odemnie idzie w serca.., a jednak takbym chciał wszystkim przyczynić wesela, radości...
— Ojcze, jesteś święty! — wołał Juliusz, i podniecenie wykrzywiało mu twarz. Czynił rękami ruchy dziwne, bezcelowe.
— Nie, nie, — mówił przerażony nieco starzec — nie mów tak mój synu. Nie jestem świętym... nie mów tego nigdy... Jestem nicością... Pomódlmy się moje dziecko, pomódlmy się na twoją intencyę, na moją i wszystkich grzeszników. Zmówmy »Ojcze nasz«...
Żegnał się, składał ręce i obaj przyciszonym głosem szeptali:
— Pater noster, qui es in coelis...
Wróciwszy do siebie, ksiądz Juliusz w bardzo krótkim czasie począł wyrzucać sobie swe uniesienia. Złościło go, że dał się porwać uczuciu wzruszenia, uczuciu dziwnemu i niewytłumaczonemu... Potrącał krzesła rozrzucał papiery na biurku i mruczał.
Cóżto, czyżem oszalał?... Cóż we mnie wlazło, żem opowiadał wszystkie te głupstwa staremu? Cóż mnie obchodzi, czy go kto kocha, czy nie kocha, czy płacze, czy śpiewa?... Cierpienie jego... znam ja te cierpienia ha, ha, ha!... Gryzie go sumienie, bo wymusił zapis...