Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ściskając ręce najmilszej ze swych parafianek. A nie mówiłem droga pani?... A co, czy to nie cud?... No, powiedz pani, cud czy nie?... Do kroć... ha ha ha!..!
Nie mogła znaleść słów dość wzniosłych, dość szlachetnych, by wyrazić swą wdzięczność. W zruszenie ściskało ją za gardło, zachwycona i pół przytomna bełkotała tylko:
— O księże proboszczu... księże proboszczu!...
— Na, na... będzie mi pani chyba wierzyła na drugi raz, hę?... No powiedz pani do... na świętego Tomasza... I to na tem nie koniec!... Syn pani zostanie w bardzo krótkim czasie biskupem!... Drogi chłopak... słyszy pani... biskupem, ja to mówię, ja... jak dwa a dwa cztery tak sprawa jasna!
Biskup! Tak, o to szło teraz a potem... widziała go już na zawrotnych wyżynach, połyskującego od złota z tiarą potrójną na głowie, rządzącego duszami i mocarzami świata całego, a wszystkich u jego nóg.
Wedle pięknego obyczaju, ksiądz Juliusz odprawił swą pierwszą mszę w rodzinnem mieście Viantais, wśród niezwykłego przepychu, a wszyscy znający go od dziecka cisnęli się dnia tego do kościoła. Przy tej okazyi wydarzyła się rzecz niezwyczajna, o której dotąd w tych stronach mówią i mówić nierychło jeszcze przestaną.
Młody ksiądz wyszedł na kazalnicę i wobec wszystkich odbył publiczną, generalną spowiedź z wszystkich swych błędów i grzechów. Gdy