Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tylko padły pierwszo z ust jego słowa zdumienie ogarnęło tłumy wiernych.
— Drodzy bracia! — wykrzyknął drżącym, głuchym głosem. — Jestem wielkim grzesznikiem! Życie ledwo rozpocząłem, a już duszę moją obciąża więcej ciężkich zbrodni i większy nią targa niepokój niźli duszami starców co spędzili żywot w bezeceństwie i krwawych morderców. Pośród was prowadziłem to złe życie, wzrastałem w zwątpieniu, buncie i nieczystości. Przeto wobec was, którzyście byli tego świadkami i smucili się żem jest taki, chcę wyznać wszystko i uderzyć się w piersi. Publiczne zgorszenie wymaga publicznego upokorzenia. To jest słuszne, to jest dobre, to jest zgodne z nauką Kościoła. Nie dość, gdy skrucha kryje się w głębi milczącego serca. Słuchajcie mnie: Zapierałem się Boga i bluźniłem jego świętemu imieniowi, drwiłem z mąk Pana naszego Jezusa Chrystusa i miotałem obelgi na tajemnicę żywota dziesięćkroć niepokalanego Maryi Dziewicy. Pogardzałem matką moją, świątobliwą kobietą, która mnie na świat wydała, nienawidziłem ludzi, mych braci po niedoli. Kłamałem, kradłem, kopałem nogami chorych, owych wybrańców nieba. Marząc o zbrodniczych zamachach, palony ogniem potwornych żądz, bez wyrzutów sumienia, bez wahania zbliżałem się do Stołu Świętego i uczyniłem Ciału i Krwi Pańskiej przybytek z własnej, świętokradczej duszy!... Wreszcie