Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

praszał na obiady i nie zrażając się zachowaniem butnem ulubieńca uczuł, że go pociąga ten ciekawy charakter, wielka, idąca omackiem wola »tak inaczej biorąca« wszystko dokoła, na co przywykł patrzyć i o czem zazwyczaj słyszał. Jednego dnia wikaryusz biskupi przytoczył ważne fakty, które kazały powątpiewać o powołaniu Julka. Mówił pochylając głowę na złożone ręce.
— Eminencyo... w tej duszy wre... wre strasznie... i boję się, by nie stała się niewierną i grzeszną.
Biskup odparł na to:
— Uspokoimy ją księże proboszczu, uspokoimy niezawodnie... i zobaczysz, że... ten chłopiec daleko doprowadzi... bardzo daleko!... Stanie się chwałą Kościoła!
Umilkł, a po chwili dodał z żalem;
— Jaka szkoda, że taki brzydki i tak źle zbudowany!
Wuj Juliusz nienawidził kolegów, i usuwał się o ile tylko mógł od nich, nie biorąc udziału w rozmowach i rozrywkach. Na wykładach i podczas przechadzek odosabniał się zawsze od innych jak dziki, stąpał z zaciekłością, kopał na drodze leżące kamienie, trząsł drzewami, jakgdyby celem jego ciągłym było coś niszczyć. Wśród najgorliwszych i najbardziej ortodoksyjnych kolegów wietrzył zawsze wstrętną, podejrzaną przyjaźń, przejmował ich korespondencyę, i bawił się prześladowaniem ich cynicznymi żartami i obrzy-