Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głośno. Czytałem wszystko począwszy od Eklezyastów, aż do Stuarta Milla, od św. Augustyna do Augusta Comta. Za każdym razem stryj wymyślał poglądom, jak niegdyś ludziom, temi samemi nawet słowami i robiąc te same gesty. Traktował ideje jak żywych ludzi, pokazywał im pieści i bezcielesnym ich zjawom pieniąc się ciskał tę samą zniewagę:
— Bydło!
Rodziców niezmiernie smuciła metoda, jaką stosował ksiądz Juliusz w kształceniu mnie. Nie podobał im się obrany przezeń system pedagogiczny i niepokoiła ich moja przyszłość. Mimoto ni na chwilę nie przyszło im na myśl odebrać mnie od dziwnego nauczyciela, nie poważyli się nawet uczynić mu choćby najlżejszej uwagi. »Stałem na placówce«, jak mówiła matka, pilnowałem skarbu, stanowiłem przeciwwagę wpływu kuzyna Debraya. Czyż nie wchodziłem do biblioteki! Te wszystkie korzyści przeważały szalę strat. Obiecywali sobie, że później... zło się naprawi. Nie zdradzając się nawet, że ich to martwi, uporczywie uczyli mnie frazesów podstępnych, które powtarzać musiałem i otoczyli stryja siecią małych skrytych grzecznostek i przysług, które miały przezwyciężyć upór jego i oziębłość. Bardzo często klienci ojca znosili w podarku, piękny, tłusty drób, zające, bekasy, pstrągi. Zanosiłem wilczą część tego do »Kapucynów « i składałem dysskretnie w kuchni. Ale