Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ma szacunku dla Pana Boga i że się ustawicznie złości. Ścisnęło mię nawet za gardło i gdym pomyślał, że może mnie kiedy obić trzepaczką jak dawniej. A jednak oprzeć się nie mogłem jakiejś dziwnej ciekawości, którą, wzbudzały we mnie wykrzyki ojca. — Co on też mógł robić w Paryżu przez przeciąg sześciu lat? Ten znak pytania był mi symbolem jakiejś wielkiej, niezgłębionej tajemnicy. Zwidywał mi się ksiądz Juliusz w kształtach niepewnych, mętnych, w dali jakiejś niezmiernej i mgle pogrążony, zatopiony w procederze tajemnym zabronionym, którego celu nie znałem i to mnie bolało właśnie... bo i prawda... pocóż właściwie pojechał?... Czemuż nie znanym był ani jeden szczegół jego życia w stolicy?... Czemu teraz wracał i poco? Ciekawe, jakie też uczyni na mnie wrażenie? Długa, koścista postać, suche nogi, zielone pantofle, flaszka tranu, tulipany, trzepaczka, wszystko tańczyło w mej głowie dziką sarabandą i w przeddzień przyjazdu mego dziwnego stryja uczuwałem paniczny strach, podobny do doznawanego niejednokrotnie na progu menażeryi, lub budy linoskoczka. Czyż bo nie miała niebawem zjawić się cudaczna, niezrozumiała osobistość wyposażona djabelską mocą, sto razy straszniejsza od szarlatana połykającego szable i płonące lonty, niebezpieczniejsza od murzyna połykającego dzieci z białymi zębami wieczyście głodnego molocha. Wszystkiem co nadprzyrodzone, wszystkimi two-