Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prędzej czy później... a dzieci niegrzeczne mają zawsze kawerny...
Tutaj ojciec zatrzymywał się, chcąc prawdopodobnie dać czas memu dziecięcemu umysłowi, by zważył całą doniosłość owych proroczych słów. Spoglądał na mnie z miną wyrażającą wielką pewność, wycierał długo i uroczyście nos, a ja drżałem na całem ciele myśląc o tem, że i ja mogę mieć kiedyś kawerny i umrzeć jak ciotka Atalia.
— Pewnego ranku — ciągnął ojciec jowialnie — stryj Juliusz, mający wówczas dziesięć lat wszedł do pokoju, gdzie spała ciotka. W jednej ręce trzymał flaszkę z tranem, a w drugiej woreczek z czekoladkami, znaleziony gdzieś w jakiejś szufladzie. Zbudził biedaczkę i rzekł: — Dalejże, wypij łyżeczkę tranu! — Ciotka słyszeć o tem nie chciała. Wypij, a dam ci jednę czekoladkę! — Otwarł woreczek, zaszeleścił nim, wziął garść czekoladek i pokazał je siostrze. — Aj, jakie to dobre! — rzekł i mlasnął językiem. — Jakie to dobre... wiesz, nadziewane są masą waniliową... no wypij! — Ciotka Atalia wypiła wreszcie, krzywiąc się niemiłosiernie. — Wypij teraz drugą — rzekł wuj Juliusz, — a dam ci dwie czekoladki, rozumiesz, wyborne dwie czekoladki! — I ciotka wypiła drugą. — Słuchajno — powiedział — wypij trzecią, a dam ci trzy czekoladki! — Wypiła trzecią łyżeczkę tranu... potem czwartą, piątą,... dziesiątą, piętnastą... wreszcie flaszkę całą. Wtedy