Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego — i począł kazanie, którego tematem był ustęp ewangelii przypadający na ten dzień.
Długo mówiono w Randonnai o tym pierwszym występie krasomówczym nowego proboszcza, który wyrył się głęboko w duszach parafian.
Plebania położona była na samym końcu miasta. Osłoniony przed niedyskrecyą sąsiadów gęstym żywopłotem i kilku wysokiemi jodłami miał ksiądz Juliusz z okien swych widok na falisto ścielące się daleko w krąg pola. Podobała mu się ta cisza i pustka. Dom był czysty, wesoły, świeżo pobielony, miał zielone okiennice i małą werandę z podwójnemi schodami, po słupach której piął się powój. Przed domem leżał bardzo duży ogród pocięty żwirowanem i ścieżkam i zbiegającem i się pośrodku gdzie był placyk z figurą Matki Boskiej osłonioną płaczącym laurem. Sad pełen jabłoni przytykał do ogrodu. Niczego nie brakło co pobyt tu uczynić mogło miłym. Budynki gospodarskie porządne były i zaopatrzone w sprzęty, a kurniki wybornie się nadawały do chowu drobiu i królików. Ksiądz Juliusz nie był też narażony na często przykre sąsiedztwo z wikarym. Mieszkanie wikarego mieściło się w małym pawilonie, niedaleko stajen. Był to zresztą człowiek bardzo dyskretny i zjawiał się tylko w czasie jedzenia.
Mimoto gdy złożył wizyty, począł się nudzić. Wszędzie gdzie się pokazał doznał bardzo chłodnego przyjęcia. Przypisywał to smutnej awantu-