Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tami! Naprzykład... widzisz na przyszły rok muszę iść na Wschód... ale to inna rzecz... tam ludzie kpią sobie z Marsylianki... Wszyscy chcą, by im mówić o modach, o ostatnich modach paryskich... No i opowiadam mniej więcej dokładnie... Czasem blaguję... ot jak padnie... dość że wszyscy są zadowoleni!
Ksiądz Juliusz nie słuchał, zagłębił się w rozmyślanie.
Z chwilą gdy stanął wobec przeszkody, którą należało obalić wrócił mu naraz zapał i gorączka niecierpliwości. W myśli nie miał już biblioteki i nie w tym celu postanowił zdobyć pieniądze, na razie nie miał żadnego planu, nie szło mu zadowolenie żadnej nowej namiętności, podejmował rzecz dla niej samej, dla samej przyjemności. Wśród natłoku wrażeń wypierających się wzajem z przeczulonego mózgu i szarpiących nerwami, nasunęło mu się jako niejasne przeczucie, że jest może narzędziem sprawiedliwości ludzkiej i gniewu bożego wobec tego człowieka wyłamującego się z pod praw społecznych i kalającego godność Kościoła. To co w gruncie rzeczy było jedynie podłem wyrachowaniem, niegodnym szantażem wydało mu się nagle dyletantyzmem, a dyletantyzm ów przybrał w następnej chwili postać wiary wyszlachetniał, stał się misyą. Ksiądz Juliusz osądził, że należy przerwać szorstko gadanie starca i przystąpić odrazu do rzeczy, użyć brutalnej siły