Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skład murarski. Na widok nadjeżdżającym wozom wybiegał wołając:
— Tędy, tędy... tutaj będziemy składali... Hej do dja.... Ach! co za kamień... co za śliczny kamień... a wapno?... znakomite... cement wyborny... hej do dja...
Ważył, podkładał drągi wypróżniał wory wapna do dołów, które sam wykopał i krzyczał radośnie jak dziecko: Postępuje robota! Postępuje! A zwracając się do woźniców mówił: Doskonale! Wybornie moi drodzy! Przyczyniacie się do odbudowy kaplicy! Jesteście poczciwi ludzie... Bóg wam za to poszczęści!... Naturalnie podobnie przechowywane drzewo gniło, kamienie marzły i pękały, wapno marniało na deszczu, a cement twardniał we worach. Co zostało zdatnych materyałów ginęło w nocy. Kradli je złodzieje. Ale te straty nie odbierały odwagi i wiary ojcu Pamfiliuszowi. Mawiał zazwyczaj w takich razach: — Uzupełnimy to! — Odprawiał też długie narady z architektami i przedsiębiorcami, którzy zaraz od pierwszej chwili spostrzegłszy, że ma bzika chcąc go wyzyskiwać przedkładali mu najdziwaczniejsze plany, podjudzali do wydatków zgoła niepotrzebnych i kradli na wyścigi. Spacerowali pośród głazów i cierni spruszeni, zajęci, genialni mierząc, licząc, rozwijając wielkie papiery pokryte geometrycznemi figurami. Szerokimi gestami kreślili w powietrzu babilońskie projekty architektoniczne jak-