Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokryły się gęstwą szkaradnego zielska co rosło i krzewiły się coraz bujniej rozsadzając cegły i kamienie potężnymi soczystymi korzeniami. Ojciec Pamfiliusz przenosił się z sali do sali, z budynku do budynku, gdyż tu sufit groził zawaleniem, tam ściana waliła mu się na głowę i wreszcie został zapędzony na pierwsze piętro małego pawilonu. Ale do mieszkania swego musiał wchodzić po drabinie, gdyż schodów brakło na parterze. Przeniósł tam swe łoże z desek, stół i krzesło, krucyfiks i obrazek z wizerunkiem św. Jana z Mathy i tam też zanosiła mu stara sąsiadka rynkę zupy czyli wstrętnych, brudnych pomyj, którychby pies jeść nie chciał. Przez oko pozbawione szyb dął tam wiatr i deszcz ciekł przez dziurawy jak rzeszoto dach. Ale mury były mocne i to wystarczało ojcu Pamfiliuszowi. Zresztą wogóle na nic nie zwracał prawie uwagi coraz silniej zajęty ideą swoją.
Jego kościół! Podczas krótkich postojów w klasztorze między jedną a drugą kwestą czynny był nadzwyczajnie, niszczył wszystko dokoła zasypanych fundamentów kaplicy nie widnych już nawet z pośród porastającego zielska. Postanowił zaopatrzyć się w mnóstwo materyału budowlanego zanim pierwszy kamień położy. Skupował tedy łamany i ciosany kamień, wapno, cement. Całe podwórze tem było zawalone i wyglądało biało jak