Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Basta! Ta kanalia pożarłaby mi cały majątek!
Mimo wściekłości, że utracił dziesięć pięknych luidorów nie mógł ukryć podziwu. Poklepał mnicha po brzuchu i rzekł:
— Toś ty ptaszek nielada mój klecho... Świnia z ciebie, ale mniejsza z tem... dzielnieś się sprawił... ano trąćmy się teraz szklankami.
Ojciec Pamfiliusz pokornie podziękował, skłonił się nisko i wyszedł.
W odległości kilometra, stała przy drodze kapliczka. Ukląkł i modlił się długo i gorąco, a potem wstał i poszedł dalej z oczyma wzniesionemi w niebo, z oczyma, które zdawały się dostrzegać w górze poprzez chmury uśmiechnioną lśniącą zjawę. Silnym, przepojonym wiarą głosem mówił, do siebie:
— Odbuduję! Odbuduję!
Gdy ze swych wędrówek powracał do klasztoru zastawał za każdym razem nową szkodę. Pod jego nieobecność zapadł się raz dach, innym razem ściany porysowały się na dzwonnicy siecią pęknięć podobnych do drzew i krzewów dziwacznych, albo wreszcie deski podłogi obsunęły się ze spruchniałych ligarów. Tylko ciernie i głogi i psie zęby rozrastały się coraz to bujniej po podwórzu, wypełniły je całe niemal i wreszcie zasłoniły niemal całą bramę. Wiatr roznosząc nasiona zapładniał jałową ziemię i kamienie. Mury