Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdyby katedra wisiała u końca ich palców. Ojciec Pamfiliusz dreptał za nimi ze swą książką ilustrowaną i dawał historyczne objaśnienia.
— Uważcież panowie... nie tworzymy... odbuduwujemy tylko, a to rzecz zgoła inna. Patrzcie oto tu był wielki ołtarz... z rzeźbionego kamienia., trzydzieści dwie figury... I to jakie figury!.... Arcydzieła! Część górna nie tak starożytna: ale niezmiernie bogata... z porfiru... dat Ludwika X I.
— Z porfiru! — mówił jeden przedsiębiorca. — A to doskonale! Właśnie mam partyę porfiru. Śliczny... w sam raz dla Księdza Dobrodzieja. Śliczny mówię... a że przy okazyi kupiony, przeto tani...
— Dobrze... Proszę wysłać... biorę go... A tu stalle dla kapituły — objaśniał dalej — z dębu... cuda, istne cuda!
Brał wszystko bez wyboru... Gdy nie żebrał stawał się na nowo niewinnym, niedoświadczonym mnichem, którego każdy mógł oszukać.
Potem udawał się na nową wędrówkę.
Przebiegł po kolei Francyę, Włochy, Austryę, Azyę mniejszą. Wszędzie potrafił sobie wyrobić wielkie stosunki, polityczne wpływy a nawet poparcie wysoko postawionych osobistości i wszystko to wyzyskiwał z nieopisaną zręcznością. Jednego dnia był na audyencyi w pałacu któregoś z rzymskich kardynałów i podejmował się misyi tajemnej, drugiego zaś dnia na okręcie w towa-