Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i gadał coś takiego, co i zrozumieć trudno. Biedny Sporysz został zawezwany przez dyrektora więzienia do wytłumaczenia się, a nie chcąc się przyznawać do swej trwogi przed duchem Pantałachy zeznał, że był niewyspany, że dostał gorączki, w której mu się czasem coś przysłyszy i prosił, by go na parę dni uwolniono od służby, dopóki nie wyzdrowieje. Lekarz więzienny rzeczywiście potwierdził nienormalny stan Sporysza, kazał mu zachować dyetę i zażywać na czczo chininy; a dyrektor dał mu urlop na trzy dni, gdyż zdaniem lekarza choroba wcale nie była groźną i w krótkim czasie powinna była minąć.
Z zaciśniętymi zębami i z ciemną złością w duszy wyszedł klucznik z budynku więziennego i zmiąwszy w dłoni receptę lekarza, rzucił ją do rynsztoku.
— Dureń! — mruknął. — Maca puls, słucha piersi i plecy, i myśli, że poznał chorobę. I pisze recepty. A co się dzieje w duszy człowieka, o to ani się zapyta!
Po trzech dniach Sporysz powrócił do służby — na pozór uspokojony, ale w gruncie rzeczy tylko osłabiony i wycieńczony ciągłą trwogą, ciągłym niepokojem, ciągłemi przywidzeniami. Oswoił się z niemi, czuł, że nic go już nie wyrwie z rąk Pantałachy i poddał się losowi. Wiedział z góry, że najbliższej nocy znowu posłyszy z celi więziennej ów chrzęst przerażający, a mimo to coś ciągnęło go ku tej celi, pragnął jak najprędzej posłyszeć to, co go niedawno taką przejmowało trwogą, był jak ten skazaniec, który z śmiertelną trwogą i z niecierpliwością zarazem czeka odczytania wyroku.
I nie omylił się w swem przeczuciu. Najbliższej nocy Pantałacha dał się słyszeć swym zwykłym spo-