Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzą i z ogromnemi, z powiek obdartemi oczyma. Postanowił nie kłaść się spać i przepędzić noc całą w krześle, a dopiero nad ranem zasnąć, kiedy jasne słońce porozpędza krwawe mary.
Ale i w krześle sen jego nie był spokojny. Rzucał się, krzyczał, raz marzł, to znowu oblewał się potem. Najmniejszy szmer przemieniał się w jego sennym słuchu w ostre, gwiżdżące harczenie, na odgłos którego zrywał się jak oparzony.

VIII.

Sporysz miał służbę nocną. Zamykając na noc cele więzienne, zaszedł i do kaźni Prokopa. Ten leżał na swym tapczanie, twarzą obrócony do ściany i zawarczał gniewnie na widok Sporysza. Gdy zaś klucznik stojąc pośrodku kaźni podniósł w górę lampę, oglądając ściany, a następnie schylił się i zajrzał po kątach po pod tapczany, jak to było jego obowiązkiem, Prokop niespokojnie rzucał się na swem miejscu jak kot, gotujący się do skoku. W oczach idyoty świeciła się wściekła nienawiść. Sporysz jednak nie zwrócił na to uwagi. Co znaczył dla niego niemy gniew idyoty wobec tych nieodstępnych myśli i zgryzot, które kłębiły się w jego wnętrzu i chwiały jego spokojem?
Pozamykawszy cele, Sporysz odetchnął swobodniej i rozstawszy się z drugim klucznikiem, który dotychczas dyżur prowadził, pozostał sam w kurytarzu. Właśnie z wartowni zaprowadzano straż nocną, i Sporysz przeszedł się po kurytarzu, zanim kapral na miejscu dał żołnierzowi odpowiednie instrukcye.