Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prokop wytrzeszczył oczy na klucznika, jak gdyby mu nie wierzył, wreszcie zachychotał głośno:
— Hi, hi, hi! Będą rżnąć Pantałachę, jak wieprza! I brzuch mu rozprują?
— I brzuch rozprują.
— Hi, hi, hi! A mnie puszczą się popatrzeć?
— A juści, juści. Ja cię sam zaprowadzę. Tylko mi powiedz, kto ci to dał?
Prokop niby zawstydzony pochylił twarz ku ziemi i zakrył oczy rękoma.
— Ja... Ja nie wiem.
— Howory do durnia! — krzyknął dozorca, zniecierpliwiony tym głupim uporem. — Dlaczego nie powiesz od razu, że Pantałacha?
— No, powiedz, powiedz! — rzekł Sporysz. — Pantałacha ci dał?
— Pantałacha.
— No, tak, to dobrze. A za co on ci to dał?
— Za co? Za nic. Za to, żebym spał w nocy.
— Aha! A nie kazał ci, żebyś nikomu nic nie mówił?
— Kazał.
— A nie mówił ci, skąd on to dostał, tę zabawkę?
— Mówił.
— A skąd? — zapytał ciekawie klucznik. On drżał na samą myśl, że Pantałacha mógł powiedzieć temu durniowi, że dostał guldena od Sporysza. — Skąd on to dostał?
— Od świętego Mikołaja.
— Co? Od świętego Mikołaja?