Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, tak, — rzekł ośmielony Prokop. — Święty Mikołaj przyszedł do niego i mówi: „Nie płacz, Pantałacha. Bili cię „pany“ za to, żeś uciekał. Masz tu kluczowe ziele, ono ci samo wszystkie zamki otworzy, i uciekniesz znowu. A Pantałacha przyszedł do kaźni ucieszony. Nasamprzód chciał mię zjeść, a potem rozłupał to na dwie połowy i wydobył stamtąd kluczowe ziele.
— Jakież to było ziele?
— O, ładne! Takie niebieskie, a cienkie, a długie, długie. Tu w tem leżało skręcone. A potem Pantałacha mówi do mnie: dam ci to, ale żebyś w nocy spał; żeby tu pioruny biły, nie śmiesz się zbudzić. I żebyś nie wiem co widział albo słyszał, to nie śmiesz nic widzieć ani słyszeć.
Sporysz odetchnął swobodniej. Rzecz oczywista, Pantałacha nie zdradził go przed Prokopem, dureń nie wiedział niczego o tem, że to on dał złodziejowi tego guldena, a więc można będzie wyjść czystym z tej brzydkiej historyi. Biedny klucznik aż drętwiał cały, ilekroć pomyślał, że gdyby nie przezorność Pantałachy i nie idyotyzm Prokopa, to historya z tym guldenem mogłaby była ściągnąć na niego wielką biedę, utratę służby, a może nawet i kryminał. Z ulżonem sercem wypytywał więc dalej Prokopa, co Pantałacha robił wieczorem, co robił w nocy, jak uciekał, itd. Pokazało się jednak, że Prokop o tem wszystkiem mało co wiedział.
— Wieczorem nanaszko Pantałacha skakał na jednej nodze, potem polazł pod tapczan i znalazł tam coś,