Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nawet stara Staromiejska pod wpływem ogólnego podniesienia ducha wyprostowała nieco swą zgarbioną postać i odmłodniała.


VII.

Minął tydzień — i wszystko poszło jak najlepiej. Czepce były gotowe, Staromiejski doręczył je Hawie, wziął pieniądze, otrzymał zamówienie na nowych pięćdziesiąt czepców i zadatek na materyał, i powrócił do domu uradowany. Robota szła dalej.
W następną niedzielę mieli niespodzianych gości. Sam ich dobroczyńca, Hawa, zjawił się w ich chacie. Staromiejska, zobaczywszy nędznego, obszarpanego i zapylonego żydka, chciała mu dać kawałek chleba, myśląć, że to żebrak, lecz w tej chwili mąż jej, zobaczywszy Hawę, wyskoczył z pościeli, gdzie odpoczywał i uściskał Hawę, jak syna.
— To ty, Hawo! Co tu porabiasz?
— A coby? Przyszedłem was odwidzić. Mam tu interesy, tom i do was wstąpił po drodze.
— Masz interesy? Tu, w Starem mieście? Co ty tu możesz z Drohobycza mieć za interesy?
Hawa się uśmiechnął.
— Ot, tak sobie — rzekł, pochylając na bok głowę — nasze, żydowskie interesy. Ny, a co, czepce gotowe?
— A jakże, a jakże, gotowe i spakowane. Właśnie miałem dziś popołudniu wyruszyć z nimi w drogę.
— No, to nie potrzebujecie wyruszać, ja sobie sam zabiorę.