Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jakże idzie rozsprzedaż?
— Ot, jako tako — odrzekł Hawa. — Kłopotu dosyć, a zarobku mało.
— Ktoby tam tobie wierzył! Zresztą cóż, jesteś jeszcze młody, to i pokłopotać się możesz.
Hawa niedługo rozmawiał ze Staromiejskim, lecz za to pilnie oglądał całą jego chatę i rodzinę, zabrał czepce, zapłacił pieniądze, zamówił dalszą partyę na następny tydzień z tym warunkiem, by mu Staromiejski przywiózł je do Sambora, i poszedł. Wdzięczna Staromiejska tem przynajmniej starała się okazać mu swą przychylność, że mu dała na drogę sześć ugotowanych jaj, które Hawa przyjął z wielką wdzięcznością.
Hawa rzeczywiście nie bez celu odbywał daleką drogę z Drohobycza do Starego miasta. Idąc od wsi do wsi handlował czepcami, wstążkami, paciorkami, skupował szczeć, skórki kun, zajęcy, wyder i t. p., przypatrywał się i wybadywał, gdzie chłopi zajmują się jakim przemysłem, i wszystko to układał w swej pamięci, jak woreczki, z których przy danej okazyi można i trzeba będzie wyciągnąć ładny pieniądz. Specyalnie zaś szło mu na razie o to, by się przypatrzeć domowemu życiu Staromiejskiego, wywiedzieć o jego stosunkach rodzinnych i majątkowych i odpowiednio do tego ułożyć sobie plan taki, by tej złotej nitki nie wypuścić już z rąk. Stary Fawel podczas długich wędrówek po wsiach dał mu już niejedną mądrą radę, jak postępować w takich wypadkach, a i zacnego Hawę Pan Bóg nie skrzywdził na zdolności kombinowania. Czuł w sobie już teraz siłę, pomimo tak młodych lat, prześcignąć swego mistrza i litował się nad starym