Strona:Nowe poezye Ernesta Bulawy.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O! góry gruzów! łzy wywołujące!..
Siadłem na głazie — a ludzie przechodni
Tak obojętnie mi odpowiadali,
Świadomi tylko byli wielkiej zbrodni,
Starzec — i młodzian, ukryci, i mali,
Starzec Inwalid, co hydry Moskowy
I dzieci Piramid wspominał ponuro,
A młodzian w bluzie, a na czole z chmurą
Uwrier — ta pszczoła Francyi!... dzień morowy
Zdał się w powietrzu chmur ołowiem gonić
I puste były Elizejskie pola,
Łuk chwały zranion, zdał się życie ronić,
A wroga jeszcze znaczona swawola!..
Nieszczęsny ludu! drę szatę! i cicho
Z tobą zapłaczę! ostrz miecze o głazy!
Na dziś upadłeś!.. odemścij sto razy
Cios ci zadany antychrysta pychą!..
Lecz dokąd nierząd, zwątpienie, niezgoda,
Cynizm i rozpacz! i piekło komuny
Co samo zgasłe zapala pioruny,
Dokąd dłoń dłoni braterstwa nie poda,
Dotąd nie wstaniesz biedna! w serce pchnięta!!!
Furjo komuny po wieki przeklęta!..
Apokalipsy potworze! w niewolę
I hańbę’ś kraj twój przedał — za swawolę!..
Nerona okiem na ognie patrzyłeś!...
I chorej matki — łoże podpaliłeś!..
O Francyo! Francyo! żałobą tych dzwonów
Pierś mi się wzdyma! płakałbym jak dziecko!
Śród ciszy pracuj! by szatana tronów